![[personal profile]](https://www.dreamwidth.org/img/silk/identity/user.png)
![[livejournal.com profile]](https://www.dreamwidth.org/img/external/lj-userinfo.gif)

Sojusz Północnoatlantycki podjął decyzje o bezprecedensowym wzmocnieniu obecności wojskowej w Europie Środkowo-Wschodniej, przekładające się na istotne zwiększenie bezpieczeństwa państw bałtyckich i Polski. Jest jednak prawdopodobne, że Rosja będzie dążyć do osłabienia spójności Sojuszu i stopniowego ograniczenia zakresu środków obronnych, wykorzystując niekorzystne trendy na scenie politycznej w Europie Zachodniej i w USA.
Ogłoszone przez Sekretarza Generalnego NATO ustanowienie obecności czterech batalionowych w Polsce i krajach bałtyckich grup bojowych stanowi faktyczny przełom w dotychczasowej polityce Sojuszu Północnoatlantyckiego. Oznacza to bowiem, że w wypadku potencjalnej agresji przeciwko tym krajom, siły sojusznicze będą mogły wejść do działań od razu, a nie dopiero po wprowadzeniu jednostek wzmocnienia.
Co prawda tych zakres sił może nie być w pełni wystarczający do samodzielnego odparcia ataku na dużą skalę, ale stanowią one element szerszego systemu wspólnej obrony, a mechanizmy wprowadzania wojsk wzmocnienia – włącznie ze schematami podejmowania decyzji – są ciągle udoskonalane. Jeszcze przed posiedzeniem Rady Północnoatlantyckiej szef MON Antoni Macierewicz wskazał, że na szczycie mają zostać podjęte decyzje dotyczące uaktualnienia planów ewentualnościowych.
Natomiast same batalionowe grupy bojowe w istotny sposób wzmacniają potencjał bojowy, zwłaszcza w krajach bałtyckich. A potencjalny przeciwnik musi mieć świadomość, że nie uda mu się uniknąć konfrontacji z pododdziałami z dużych, rozwiniętych państw NATO, a nie tylko z krajów Europy Środkowo-Wschodniej.
Dlatego Rosja będzie najprawdopodobniej dążyć do zmiany tych ustaleń, w znacznym stopniu utrudniających podejmowanie agresji wobec tych krajów. Przypuszczalnie będzie to podejmowane poprzez wywieranie wpływu na scenę polityczną w krajach, w których może to spowodować osłabienie środków obronnych. Już obecnie w niektórych krajach Europy Zachodniej część polityków krytykuje wdrażanie środków wzmocnienia.
Przykładem jest niedawna wypowiedź niemieckiego szefa MSZ Franka-Waltera Steinmeiera, który – choć formalnie nie sprzeciwił się działaniom podejmowanym na szczycie w Warszawie i wcześniej w Walii – został odczytany jako przeciwnik prowadzenia ćwiczeń na dużą skalę, czy przerzutu wojsk. Stanowisko Steinmeiera zostało niedawno poparte przez włoską minister obrony Robertę Pinotii, a francuski prezydent Francois Hollande miał według agencji AFP powiedzieć, że Rosja jest partnerem, a nie zagrożeniem.
Co więcej, w krajach NATO w najbliższej przyszłości będą się odbywać wybory parlamentarne lub prezydenckie, które mogą niekorzystnie zmienić scenę polityczną. Przykładem są Stany Zjednoczone, gdzie jednym z dwóch najważniejszych kandydatów jest Donald Trump, który wielokrotnie wypowiadał się przeciwko Sojuszowi Północnoatlantyckiemu.
Wybory prezydenckie odbywają się również we Francji, jednym z kandydatów jest Marine Le Pen, która otwarcie opowiada się za wyjściem z Paktu Północnoatlantyckiego. Wreszcie, Niemcy będą wybierać członków Bundestagu, a poparcie dla partii CDU/CSU, której przedstawiciele w największym stopniu opowiadają się za wzmacnianiem wschodniej flanki NATO spada m.in. wskutek kryzysu migracyjnego. Co więcej, na scenę polityczną w Republice Federalnej wejdzie przypuszczalnie partia Alternatywa dla Niemiec, która otwarcie kwestionuje podstawy współpracy transatlantyckiej.
Nawet jeżeli skrajne partie nie będą miały bezpośredniego wpływu na decyzje podejmowane przez kolejne rządy, będą niekorzystnie oddziaływały na scenę polityczną, gdyż przedstawiciele obecnych władz mogą oferować wyborcom „zmiękczenie” obecnego kursu wobec Rosji z uwagi na korzyści gospodarcze, czy nastroje części opinii publicznej. Przykładem takiego postępowania jest wspominana wypowiedź szefa niemieckiego MSZ Franka Waltera-Steinmeiera.
W opinii autora artykułu Rosja w najbliższym czasie może wstrzymać się od podejmowania otwartych i jawnie agresywnych działań wobec państw Zachodu czy krajów partnerskich, jak Ukraina. Świadczy o tym np. niedawna wypowiedź prezydenta Putina, który miał proponować ustalenie zasad bezpieczeństwa lotów nad Morzem Bałtyckim.
Takie postępowanie bynajmniej nie będzie jednak oznaczało zmiany kursu wobec Zachodu czy powrotu do przestrzegania zasad prawa międzynarodowego. Wręcz przeciwnie – Rosja, dysponująca kilkudziesięcioma tysiącami żołnierzy na Krymie i w Donbasie, „rutynowo” łamiąca prawo międzynarodowe, w tym umowy rozbrojeniowe, jak choćby będzie pokazywała siebie jako „ofiara agresji” NATO – sojuszu suwerennych państw, który na terytorium swoich członków, krajów brutalnie okupowanych przez ZSRR w przeszłości rozmieszcza niewielkie jednostki o charakterze obronnym, liczące w sumie przypuszczalnie kilka tysięcy żołnierzy.
Podjęcie ewentualnych, otwartych działań na dużą skalę przez Moskwę mogłoby spowodować dalsze retorsje Zachodu, podobnie jak miało to miejsce po zestrzeleniu samolotu MH-17 i wprowadzeniu regularnych jednostek do Donbasu (sankcje gospodarcze UE obowiązują nadal). Jednocześnie utrudniłoby to Rosji działania propagandowe w celu osłabienia NATO, podejmowane w zasadzie już w chwili obecnej. A ewentualne ograniczenie środków obronnych w przyszłości (wskutek niekorzystnych zmian na scenie politycznej), które zostały właśnie wdrożone, może być odczytane wprost jako zachęta do agresji i skokowo zwiększyć ryzyko dla krajów Europy Środkowo-Wschodniej. I właśnie do tego przypuszczalnie będzie dążyć Federacja Rosyjska.
Z drugiej strony, cały czas występuje ryzyko podjęcia przez Moskwę agresywnych, zaskakujących działań na dużą skalę. W NATO – zwłaszcza w krajach europejskich (zarówno naszego regionu, jak i na zachodzie kontynentu) - nadal występują istotne braki w zdolnościach obronnych. Oczywiście pierwsze środki adaptacyjne zostały już podjęte, ale ich zakres jest nadal niewystarczający, a realizacja obarczona ryzykiem politycznym, szczególnie w państwach na zachodzie kontynentu.
Decyzja o ustanowieniu relatywnie niewielkiej obecności wojskowej w Europie Środkowo-Wschodniej musi bowiem być powiązana z realnym i wiarygodnym systemem odstraszania ewentualnej agresji. To z kolei łączy się z koniecznością posiadania zdolności do szybkiego i znacznego wzmocnienia tych sił, i to w warunkach stosowania przez potencjalnego przeciwnika strategii antydostępowej, utrudniającej udzielenie wsparcia. Obejmuje ona użycie środków walki radioelektronicznej, zaawansowanych rakiet balistycznych czy OPL dalekiego zasięgu, pokrywającej także część ugrupowania wojsk własnych.
Dlatego obok decyzji o ciągłej obecności rotacyjnej i dążenia do utrzymania sojuszniczej spójności bezwzględnie konieczne jest wzmacnianie ogólnego poziomu zdolności NATO, zwłaszcza w najbardziej zaniedbanych obszarach – naziemnej obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej, artylerii, walki radioelektronicznej czy konwencjonalnych wojsk lądowych. Co więcej, państwa zachodnie muszą podwyższyć stopień gotowości całości swoich sił, a nie tylko niewielkich jednostek wydzielanych do natychmiastowej reakcji, co wiąże się z większym zapotrzebowaniem choćby na zakupy amunicji czy części zamiennych.
Szczególną rolę odgrywa tutaj Republika Federalna Niemiec, choćby ze względu na posiadany potencjał gospodarczy i brak zaangażowania poza obszarem traktatowym i na terytorium kraju w takim stopniu, jak np. we Francji. I to zapewne Berlin będzie celem najszerzej zakrojonych działań propagandowych Moskwy, gdyż może zostać uznany za bardziej „podatny” na nie, niż na przykład Kanada. Na razie niemiecki rząd odgrywa w działaniach NATO – wbrew pozorom – bardzo konstruktywną rolę, ale to może ulec zmianie wskutek wyborów parlamentarnych.
Podsumowując, wynik szczytu NATO jest dużym sukcesem z punktu widzenia krajów Europy Środkowo-Wschodniej. Rozszerzenie obecności wojskowej w większym stopniu było mało realne, nie tylko z uwagi na polityczny sprzeciw i chęć dochowania deklaracji zawartych w Akcie Stanowiącym NATO-Rosja z 1997 roku, ale też potencjalne trudności z wydzieleniem większych sił do trwałego stacjonowania poza granicami kraju. To wiąże się bowiem z koniecznością formowania nowych jednostek, i to w sytuacji gdy – z uwagi na cięcia budżetowe – siły zbrojne największych krajów NATO, jak Niemcy, ale też Wielka Brytania czy Włochy borykają się z problemami w utrzymaniu gotowości istniejących jednostek i to pomimo, że ich liczebność jest w zdecydowanej większości przypadków istotnie niższa niż jeszcze kilka lat temu.
Przyjęte ustalenia istotnie wzmacniają poziom bezpieczeństwa, ale ich skuteczność jest warunkowana dwoma czynnikami. Po pierwsze, muszą mieć charakter trwały, a więc władze państw NATO powinny dążyć do ich utrzymania w dłuższym okresie czasu. Po drugie, muszą być wsparte zwiększeniem ogólnego poziomu zdolności NATO, co jest obarczone ryzykiem politycznym, podobnie jak punkt 1. Moskwa będzie prawdopodobnie dążyła do osłabienia spójności Paktu Północnoatlantyckiego, aby te warunki nie zostały spełnione. Szczyt warszawski nie jest więc końcem, a jedynie kolejnym etapem na drodze do wzmacniania zdolności obronnych Europy Środkowo-Wschodniej i całego Sojuszu.
Czytaj więcej: Szatkowski: Newport pokazało, że można tchnąć nowe życie w NATO. Następny krok - w Warszawie
Czytaj więcej: Niemiecki ekspert o działaniach NATO. "Putin na pewno jest zaskoczony"
Czytaj więcej: Ekspert dla Defence24.pl: Niemcy pokazują minimum solidarności sojuszniczej
Czytaj więcej: Brytyjski ekspert o szczycie NATO: "Pomoże uleczyć część ran, które powstały po Brexit"